Julian Antonisz. Opowieści cyfrowe

Projekt Sabiny Antoniszczak
Pierwsze spotkanie
 
 
Halina Kramarz
Halina Kramarz: Pierwsze wrażenie o Julu? Przyjęto mnie do Studia jako sekretarkę produkcji, czyli jakby byłam taką współpracownicą Oczkowskiego. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam Jula, trochę się wystraszyłam, dla mnie był taki dziwny, ale to nawet nie chodzi o wygląd, tylko o zachowanie. Nagle widzę człowieka, który trochę inaczej się zachowuje. Nie krępując się patrzy spod okularów, obserwuje. Ale tak troszeczkę, ale tak powolutku, przychodził, siadał. Do Oczkowskiego przychodził, wprawdzie, ale ja byłam biurko w biurko. Julo obserwował mnie, obserwował i w końcu uznał – no mnie by do głowy nie przyszło – ale on uznał: ta się nadaje na kierowniczkę produkcji. A ja myślę sobie: przecież to kurczę, strasznie fajne. Miałam zapał, energię i mnie to fascynowało. Trzeba było złapać bakcyla, uwierzyć w to co się robi, że to czemuś ma służyć, że to nie fanaberie Julka, tylko to jest wizja Julka. Ja podchodziłam do tego z entuzjazmem, mnie się to podobało po prostu. Zdobycie na przykład stosu starych telefonów... Ja chyba byłam jedną z nielicznych osób, która nigdy żadnych konfliktów nie miała z Julem. Ale co ja załatwiłam, to Julowi się wszystko podobało.
Jul wykreował mnie – przecież w Studio zawsze się mówiło, że Kramarzowa jest wykreowana przez Antoniszczaków. Co zrobił? – uwierzył i ja uwierzylam, spodobało mi się to, z tym „Pani Halino, pani potrafi...” i Sztuka biurowa, bo ja z twoim ojcem to zaczęłam od Sztuki biurowej, to był – jeżeli mogę powiedzieć tak górnolotnie – mój debiut z Julem.
Wykreował też panią Jaskólską, która mieszkała vis a vis Studia. Taka stara Krakuska, przebiegła, zawsze wchodziła i mówiła:
- Panie reżyserze, jest kiełbaska tylko dla pana... i dla pani kierowniczki też.
Na to Jul mówi:
- Pani Halino, dobra ta kiełbasa?
Ja mówię:
- Nie wiem, ale kupuję.
Kupiliśmy, a ona za chwilę udawała się w inne miejsce i mówiła na przykład:
- Pani sekretarko, jest kiełbaska, tylko dla pani...
Przyfilował ją, ona zawsze przyglądała się Julowi, bo było to dla niej swoiste dziwadło, ale on zawsze odnosił się do niej bardzo uprzejmie, więc ona dla niego też miała ogromny szacunek, aż ją wykreował na artystkę, jak Kramarzową na kierowniczkę produkcji i wymyślił, żeby ona tak troszeczkę śmiesznie mówiła. Jak nagrywała tekst, to nie muszę wam mówić, że nie poprawiał jej, im więcej się przy tych Kioskach myliła, tym było fajniej. Tak pani Jaskólska została artystką.

Ostry film zaangażowany, 1979 - śpiew: Aniela Jaskólska
Film o sztuce... biurowej 1975
prof. Ryszard Przewłocki
Prof. Ryszard Przewłocki: Pamiętam kiedy ja Julka po raz pierwszy zobaczyłem, przypuszczam, że to był 63-64 rok, tak mi się wydaje, bo ja wtedy byłem w Teatrze 38 i dość dużo grałem. I po raz pierwszy go widziałem na ulicy Krupniczej, bo Piwnica pod Baranami zaczęła grać w Związku Literatów, ponieważ Piwnica wtedy nie miała dobrej passy u władz, więc ich wyrzucili spod Baranów i wtedy Związek Literatów Polskich pozwolił im grać w swojej sali. W tej chwili tam jest jakiś bar na parterze. I tam widziałem Jula po raz pierwszy, jak pokazywał te swoje „Plazmy”, ale on mnie nie znał – bo byłem widzem na tym przedstawieniu. To było bardzo zabawne, takie troszeczkę odstające od Piwnicy, innego rodzaju. Wtedy właśnie on – potem to robił również często w swojej twórczości, a może już wtedy też – miał stary rzutnik, do którego wkładał folię a do tej folii wpuszczał farby. Rzutnik podgrzewał tę farbę, tworzyły się ruchome plazmy – takie bulgocące różne rzeczy, przypadkowe całkiem. To były ruchome obrazy rzucane na ścianę. Robił do nich komentarz, którego typ zależał oczywiście w dużym stopniu od tego, co się działo na ekranie. Zwykle ten komentarz był taki lekko obsceniczny, to znaczy na przykład mówił:
– Patrzcie, patrzcie jak się tutaj pierdolą te kulki – albo coś takiego, przepraszam za słowo, ale tak to wyglądało.
Jak powiadam, był to bardzo zabawny komentarz, przesycony seksem, ale wynikający z tych poruszających się bąbli, które pękały, coś się tam tworzyło. To był kompletnie abstrakcyjny obraz, do którego właśnie Julo komentował takim swoim piskliwym głosem. To był ten pierwszy moment kiedy Jula zobaczyłem. Widziałem to i bardzo mi się to podobało, to było bardzo zabawne i odstające od Piwnicy, która troszeczkę inaczej swój program robiła, ale jednak musieli się tym zainteresować w jakimś stopniu, albo on próbował to tam zaprezentować i oni to zaakceptowali. To trwało jakiś czas, ale potem to znikło, później Julo już nie miał chyba występów w Piwnicy.
Po tym, jak przypuszczam, Julek szukał sobie drogi do teatru, do robienia jakichś przedstawień i chyba przez to jakoś się spotkaliśmy, ale nie przypominam sobie tego momentu spotkania, że on przyszedł, zaczęliśmy rozmawiać – to mogło być wszędzie, to mogło być w teatrze, w Jaszczurach, gdzieś na Rynku. Ja już wtedy byłem dość znany w tym Teatrze, bo grałem tam między innymi Ryszarda III, to był dość eksperymentalny teatr, oczywiście, ale też ważny dla kultury krakowskiej w pewnym czasie. I być może jemu chodziło o to, ja nie wiem, tak przypuszczam, żeby zacząć coś próbować robić, może ja się otwarłem przez to, że znałem jego te plazmy, szybciej złapałem z nim kontakt i zaczęliśmy rozmawiać. I wtedy on rzeczywiście chciał robić jakieś przedstawienia, czyli prawdopodobnie przyszedł do naszego teatru, bo chciał coś robić. Nigdy do tego nie doszło, ale wielokrotnie rozmawialiśmy o kabarecie. To była inicjatywa, jak wiele Julka inicjatyw różnego rodzaju, że on myślał o kabarecie również, ale z tego nic nam niestety nie wyszło.
Jeszcze był taki człowiek, Maciek Szybist, bardzo fajny facet i myśmy we trójkę rozmawiali i próbowaliśmy szukać drogi do zrobienia jakiegoś przedstawienia. Teatr 38 nie był kabaretowym teatrem, tylko raczej współczesnym i poważne rzeczy tam robiliśmy, w odróżnieniu od Piwnicy, oczywiście, a Julo chciał robić kabaret, ale z Maciejem Szybistem rozmawialiśmy też i mieliśmy spotkanie z Jerzym S. Sito. To był tłumacz Szekspira, który napisał w Dialogu opowiadanie na temat przeżyć pod wpływem narkotyków w Stanach Zjednoczonych. Wtedy jeszcze u nas narkotykiem jedynym był ewentualnie papieros, a przede wszystkim wódka, natomiast on przeżył taką historię. I myśmy myśleli, że może będziemy przedstawiać to opowiadanie na scenie, Julo w tym uczestniczył, no ale to było karkołomne do zrobienia na scenie. Wtedy to były inne czasy, i tak to była rzecz właściwie niezwykła, że to przeszło w Dialogu i zostało opublikowane. Ostatecznie nie doszło do realizacji.
Od tego zaczął się ten kontakt z Julem, który się przerodził w bardzo częste spotkania i rodzaj przyjaźni, którą ja kultywowałem, bo on był bardzo interesującą osobą.

Te wspaniałe bąbelki w tych pulsujących limfocytach, 1973 - film Antonisza stworzony metodą „plazmotworów”

W szponach seksu, 1969 - film Antonisza, w którym gra Ryszard Przewłocki
Włodzimierz Matuszewski
Włodzimierz Matuszewski: Pierwszy raz się zetknąłem z Julem przy okazji Słońca, bo zostałem po studiach przyjęty do działu, który się nazywał Redakcja. W Redakcji oprócz mnie pracowały jeszcze dwie osoby, ja byłem młodszym redaktorem, bo dopiero zacząłem pracę. Zajmowaliśmy się scenariuszami, rozmowami z autorami i podpisywaniem umów, czyli pierwszą fazą filmu. Ledwo wdepnąłem w to Studio (w tym czasie Studio w Krakowie, które było przedtem częścią naszego Studia Miniatur Filmowych, już było oddzielnym studiem, jednak kontakty cały czas były) to patrzę, a tu pewnego dnia, do redakcji w Warszawie pakuje się brodaty facet, dziwny – miał tak wyrazistą twarz, że to przykuwało uwagę i oczywiście miał też swój bardzo specyficzny sposób mówienia i w ogóle zachowywania się – i mówi, że ma film. Myśmy wiedzieli, że to właśnie Antoniszczak, wtedy nie było jeszcze tego skrótu Antonisz, Julo Antoniszczak. Zapytaliśmy:
– Dlaczego film w Warszawie, przecież w Krakowie już macie swoje studio?
Na co Julo:
– Koledzy nie bardzo tam to chcieli, odrzucili...
Więc przyniósł tu. I to był, pamiętam, film pt. Słońce - film bez kamery. To było jakimś wyzwaniem, nie wiem czy to nie był jego pierwszy film tak całkowicie noncamerowy, więc być może nawet z tego powodu Julo miał problemy z zatwierdzeniem go do realizacji.
Wtedy właśnie się zetknąłem z Julem i widziałem, że to jest ciekawy człowiek, trochę przedstawiciel bohemy artystycznej, raczej krakowskiej niż warszawskiej: troszeczkę dziwak, ale z niesamowitymi pomysłami. Ja wtedy dopiero zaczynałem. Wprawdzie byłem po studiach i studiowałem m in. filmoznawstwo i oczywiście interesowałem się filmem, współpracowałem też wcześniej z klubem Zygzak w Warszawie i stąd znałem jakieś animacje, ale przyznam się szczerze, nie wiedziałem za wiele, to znaczy wiedziałem kto to jest Kijowicz, coś wiedziałęm o tym Krakowie, ale mniej. Zanim przyszedłęm do SMF-u, wiedziałęm, że jest dwóch Antoniszczaków, nie do końca wiedziałem który jest który i rzeczywiście dla mnie to było przeżycie, że spotkałem tych ludzi, którzy, jak wtedy słyszałem, w jakimś stopniu byli legendą, bo słyszało się, że to coś ciekawego.
Te filmy teraz się traktuje jako niszową produkcję, ale wtedy one trafiały do kin jako dodatki do filmów fabularnych, z których każdy miał często po milion, parę milionów widzów, a w każdym był dodatek i często były to animacje. Miliony oglądały te animacje, to by było teraz nie do pomyślenia! Więc to oczywiście było przeżycie, bo poznałem tych ludzi osobiście. A już jak Julo wkroczył do Redakcji, to mi bardzo zaimponowało, że jest taki człowiek i robi takie rzeczy.
Rozmawiałem z nim, przyniósł jedną karteczkę z tekstem i jakieś bazgroły, ale to był film eksperymentalny i uważałem, że trudno go oceniać tak jak, powiedzmy, utwór literacki, który ma początek, koniec. On oczywiście uważał mnie za jakiegoś młodego pętaka, raczej mnie z góry potraktował, a ogólnie on nie przepadał za redaktorami. Dla niego to byli tacy, co mu głównie przeszkadzali zamiast pomagać, ale ja to się do tego przyzwyczaiłem, bo to było takie troszeczkę artystyczne podejście, to nie była pogarda, po prostu tak trochę żartobliwie, z dystansem traktował wszystkich, zwłaszcza jak zobaczył człowieka za biurkiem. A ja oczywiście miałem biurko.
Czasem z SMF-u przyjeżdżaliśmy do Krakowa, głównie na festiwale, zdarzały się też imprezy „międzystudyjne”.
Ja miałem dosłownie tych parę zetknięć z Julem, więc nie chcę uchodzić za znawcę, ale zawsze te kontakty były bardzo wyraziste. Pamiętam spotkanie z Julem w 81 roku, wtedy było chyba 15-lecie Studia krakowskiego. Ja wtedy bliżej się kumplowałem z Krzysztofem Gradowskim i poprzez niego zbliżyłem się trochę bardziej do Jula. Mieliśmy takie spotkanie, w czasie tego 15-lecia, na wielkiej balandze w Pałacu pod Baranami. Latałem wtedy po Krakowie z Krzyśkiem Gradowskim, bo on był „pełen temperamentu” i w końcu wylądowaliśmy na tej imprezie, przy stoliku razem z Julem, bo oni byli zaprzyjaźnieni. Julo mnie ledwo pamiętał: – a, to tamten redaktorek... Trochę wychyliliśmy, ale Julo, choćby nie wiadomo ile wypił, to zawsze trzymał ten swój fason, swój specyficzny sposób mówienia, z taką jakby wyższością i pobłażaniem: – Co wy to tam robicie w tej redakcji? Ja bym to rozpędził w ogóle wszystko”.
Ja mówię:
– Ja staram się przynajmniej nie przeszkadzać, czasami pomóc.
– No dobra, dobra, już tam się nie tłumacz tak. Krzysio mnie bronił: – O, to inteligentny, młody człowiek... – i co chwila wtrącał coś na temat moich rzekomych podbojów seksualnych.
O, no tak – mówi Julo – wygląda na jakiegoś wymoczka.
Tak sobie gaworzyliśmy. Traktował mnie z góry, ale wszystko to w sumie traktowałem jako rodzaj kabaretu, trudno było do Jula tak poważnie podejść.
następna opowieść