Włodzimierz Matuszewski: Pierwszy raz się zetknąłem z Julem przy okazji Słońca, bo zostałem po studiach przyjęty do działu, który się nazywał Redakcja. W Redakcji oprócz mnie pracowały jeszcze dwie osoby, ja byłem młodszym redaktorem, bo dopiero zacząłem pracę. Zajmowaliśmy się scenariuszami, rozmowami z autorami i podpisywaniem umów, czyli pierwszą fazą filmu. Ledwo wdepnąłem w to Studio (w tym czasie Studio w Krakowie, które było przedtem częścią naszego Studia Miniatur Filmowych, już było oddzielnym studiem, jednak kontakty cały czas były) to patrzę, a tu pewnego dnia, do redakcji w Warszawie pakuje się brodaty facet, dziwny – miał tak wyrazistą twarz, że to przykuwało uwagę i oczywiście miał też swój bardzo specyficzny sposób mówienia i w ogóle zachowywania się – i mówi, że ma film. Myśmy wiedzieli, że to właśnie Antoniszczak, wtedy nie było jeszcze tego skrótu Antonisz, Julo Antoniszczak. Zapytaliśmy:
– Dlaczego film w Warszawie, przecież w Krakowie już macie swoje studio?
Na co Julo:
– Koledzy nie bardzo tam to chcieli, odrzucili...
Więc przyniósł tu. I to był, pamiętam, film pt. Słońce - film bez kamery. To było jakimś wyzwaniem, nie wiem czy to nie był jego pierwszy film tak całkowicie noncamerowy, więc być może nawet z tego powodu Julo miał problemy z zatwierdzeniem go do realizacji.
Wtedy właśnie się zetknąłem z Julem i widziałem, że to jest ciekawy człowiek, trochę przedstawiciel bohemy artystycznej, raczej krakowskiej niż warszawskiej: troszeczkę dziwak, ale z niesamowitymi pomysłami.
Ja wtedy dopiero zaczynałem. Wprawdzie byłem po studiach i studiowałem m in. filmoznawstwo i oczywiście interesowałem się filmem, współpracowałem też wcześniej z klubem Zygzak w Warszawie i stąd znałem jakieś animacje, ale przyznam się szczerze, nie wiedziałem za wiele, to znaczy wiedziałem kto to jest Kijowicz, coś wiedziałęm o tym Krakowie, ale mniej. Zanim przyszedłęm do SMF-u, wiedziałęm, że jest dwóch Antoniszczaków, nie do końca wiedziałem który jest który i rzeczywiście dla mnie to było przeżycie, że spotkałem tych ludzi, którzy, jak wtedy słyszałem, w jakimś stopniu byli legendą, bo słyszało się, że to coś ciekawego.
Te filmy teraz się traktuje jako niszową produkcję, ale wtedy one trafiały do kin jako dodatki do filmów fabularnych, z których każdy miał często po milion, parę milionów widzów, a w każdym był dodatek i często były to animacje.
Miliony oglądały te animacje, to by było teraz nie do pomyślenia!
Więc to oczywiście było przeżycie, bo poznałem tych ludzi osobiście. A już jak Julo wkroczył do Redakcji, to mi bardzo zaimponowało, że jest taki człowiek i robi takie rzeczy.
Rozmawiałem z nim, przyniósł jedną karteczkę z tekstem i jakieś bazgroły, ale to był film eksperymentalny i uważałem, że trudno go oceniać tak jak, powiedzmy, utwór literacki, który ma początek, koniec. On oczywiście uważał mnie za jakiegoś młodego pętaka, raczej mnie z góry potraktował, a ogólnie on nie przepadał za redaktorami. Dla niego to byli tacy, co mu głównie przeszkadzali zamiast pomagać, ale ja to się do tego przyzwyczaiłem, bo to było takie troszeczkę artystyczne podejście, to nie była pogarda, po prostu tak trochę żartobliwie, z dystansem traktował wszystkich, zwłaszcza jak zobaczył człowieka za biurkiem. A ja oczywiście miałem biurko.
Czasem z SMF-u przyjeżdżaliśmy do Krakowa, głównie na festiwale, zdarzały się też imprezy „międzystudyjne”.
Ja miałem dosłownie tych parę zetknięć z Julem, więc nie chcę uchodzić za znawcę, ale zawsze te kontakty były bardzo wyraziste.
Pamiętam spotkanie z Julem w 81 roku, wtedy było chyba 15-lecie Studia krakowskiego. Ja wtedy bliżej się kumplowałem z Krzysztofem Gradowskim i poprzez niego zbliżyłem się trochę bardziej do Jula. Mieliśmy takie spotkanie, w czasie tego 15-lecia, na wielkiej balandze w Pałacu pod Baranami. Latałem wtedy po Krakowie z Krzyśkiem Gradowskim, bo on był „pełen temperamentu” i w końcu wylądowaliśmy na tej imprezie, przy stoliku razem z Julem, bo oni byli zaprzyjaźnieni. Julo mnie ledwo pamiętał: – a, to tamten redaktorek... Trochę wychyliliśmy, ale Julo, choćby nie wiadomo ile wypił, to zawsze trzymał ten swój fason, swój specyficzny sposób mówienia, z taką jakby wyższością i pobłażaniem: – Co wy to tam robicie w tej redakcji? Ja bym to rozpędził w ogóle wszystko”.
Ja mówię:
– Ja staram się przynajmniej nie przeszkadzać, czasami pomóc.
– No dobra, dobra, już tam się nie tłumacz tak.
Krzysio mnie bronił: – O, to inteligentny, młody człowiek... – i co chwila wtrącał coś na temat moich rzekomych podbojów seksualnych.
O, no tak – mówi Julo – wygląda na jakiegoś wymoczka.
Tak sobie gaworzyliśmy. Traktował mnie z góry, ale wszystko to w sumie traktowałem jako rodzaj kabaretu, trudno było do Jula tak poważnie podejść.
następna opowieść